wtorek, 30 listopada 2010

10

Na Wrocławską dotarłam bez większych przeszkód. Misiek wytłumaczył mi dokładnie drogę. Wchodząc po schodach nieźle się zasapałam. Pan Czesiek mieszka na najwyższym, piątym piętrze bloku. Jak on sobie radzi? Przecież ma już 85 lat! Uch! Nareszcie na szczycie! Mount Everest normalnie! Uśmiechnęłam się do siebie i zapukałam do drzwi. W mieszkaniu usłyszałam powolne człapanie. Szczęknął zamek i na progu ukazał się pan Czesław.
Jego głowę pokrywały krótkie, kręcone, białe jak wata włosy.
- Ta?
- Dzień dobry! Przyszłam w odwiedziny. I przyniosłam zupę od pani Grażynki.
- P-sze wesz-cz – pan Czesiek rzeczywiście miał problemy z mową. Zaprowadził mnie do saloniku, którego jedną ścianą zakrywało TV pan Jarka. Posadził mnie w fotelu; sam siadł w drugim. Poczułam się trochę skrępowana. O czym tu rozmawiać? Na szczęście pan Czesiek poratował sytuację:
- Do jaki szko-ły chodzi? – spytał.
- Do sportowej, niedaleko stąd.
- Ja tyż tam cho- cho… Ech. Jak tam tera?
O! O tym mogłabym nawijać cały dzień. Uwielbiam moją szkołę. A najbardziej salę do gimnastyki artystycznej. Równoważnie, drążki i w ogóle – mój żywioł. Ani się obejrzałam, a już prezentowałam starszemu panu przeróżne szpagaty, mostki, gwiazdy na jednej ręce, dwóch itd. Mimo że pan Czesiek niewiele mówił, to rzeczywiście strasznie miło się z nim spędza czas. Kiedy przyszedł pan Jarek, Dziadek (bo tak zaczęłam na niego mówić) wyciągnął karty i graliśmy razem w przeróżne gry, śmieliśmy się, rozmawialiśmy. Obejrzeliśmy przy okazji z dziesięć dzienników telewizyjnych.
Nagle z przerażeniem spostrzegłam, że jest już ciemno. Było wpół do ósmej!
- Bardzo mi przykro, ale muszę już uciekać! Teraz tak szybko robi się ciemno.
- W końcu już jesień. Odwieźć cię? – zaproponował pan Jarek. – Możesz zmarznąć.
- Nie, nie trzeba. Z resztą ciepło przecież.
- Cie-py we-sień os-ta zima – wygłosił dziadek.
- Obyś nie miał racji dziadku. Do widzenia. Dobranoc już może – roześmiałam się.
- Do-banoc.
Wyszłam z mieszkania i szybko zbiegłam po schodach. Kiedy wypadłam z klatki zobaczyłam… Miśka! Chłopak siedział na barierce i słuchał muzyki.
- Misiek?! Co ty tu robisz?
Wyjął słuchawki z uszu i wstał uśmiechnięty.
- Jak to co? Przyszedłem po ciebie!
- Dlaczego? – spytałam się głupio.
- Aa… Ciemno, zimno, do domu daleko – roześmiał się i pociągnął mnie chodnikiem. Przez całą drogę na przystanek i podczas jazdy MPK do domu opowiadałam mu o swoim całym pierwszym dniu. Ale kiedy szliśmy już moją Pomorską on zmienił temat.
- Chciałem spytać… To dzisiaj u pani Grażynki. Ja… To znaczy, gdybyś potrzebowała, to… wiesz, możesz się wygadać.
Spojrzałam na niego. Patrzył na mnie z troską, ale też z obawą. Być może bał się mnie urazić. Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Szliśmy przez chwilę w milczeniu. W końcu westchnęłam głęboko i postanowiłam mu się wyżalić.
- Zachowują się jak małe dzieci – powiedziałam – dzieci, które zapisały się, nie wiem…, na jakieś kółko taneczne, a teraz im się znudziło. Ale zanim się odejdzie trzeba jeszcze narobić awantur, jaki to świat zły, jacy ludzie głupi i niesprawiedliwi. W ogóle o nas nie myślą! O mnie, Danusi i Robciu – na policzkach poczułam łzy. – A matka chce jeszcze za granicę wyjechać. Mówi, że w końcu „musi wyrwać się z tego koszmaru”, zabierze ze sobą Danusię i Robcia, zapewni im dobrą przyszłość, bo tu się nie da żyć! Koszmar! Czy to ja i ojciec jesteśmy tym koszmarem?! A p-przecież… - ni mogłam dalej mówić. Głos mi się załamał. Wszystko to, co kryłam gdzieś głęboko w sobie tyle czasu, w jednej chwili spadło na mnie. Nie mogłam już powstrzymać łez. Przytulił mnie mocno, manipulując jednocześnie przy swojej kieszeni.
- OK.? – spytał, kiedy odsunęłam się od niego, podając mi chusteczkę.
- Tak, dzięki. Już mi lepiej – powiedziałam dmuchając w chusteczkę. – Pójdę już. Do jutra.
- Pa i… - złapał mnie za rękę – nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.
Spróbowałam się do niego uśmiechnąć i weszłam na podwórko.
W domu nie było taty. Szafa mamy stała pusta. A więc jednak postanowiła nie czekać z wyprowadzką do rozprawy. Maluchów też nie było. Weszłam do łazienki. Nie bardzo wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Nie zapalałam w ogóle światła, więc wszędzie było strasznie ciemno. Cicho. Samotnie. Siadłam pod ścianą na dywaniku koło wanny i znów się rozpłakałam. 

2 komentarze:

  1. faajne !
    zapraszam do mnie : http://jassiewhite.blogspot.com/
    a jaka miejscowość koło kielc ? bo ja mieszkam w ck , to może będę wiedziała !

    OdpowiedzUsuń