niedziela, 16 stycznia 2011

15

Dzisiaj wstałam trochę wcześniej niż zwykle. Tata spał mocno w swojej sypialni – miał dzisiaj drugą zmianę w pracy. Ubrałam się szybko, przygotowałam się do szkoły i zeszłam do kuchni. Stanęłam przed prawie pustą lodówką. Wyszperałam z niej kilka jajek, trochę wędliny i żółtego sera. Co by tu z tym zrobić? W górnej szafce znalazłam jeszcze bochenek chleba tostowego. Pięć minut później po całej kuchni rozniósł się rozkoszny zapach tostów i smażonych jajek.
Tak jak podejrzewałam, wyciągnął on Wojtka z łóżka.
- Cześć – powiedział niepewnie, stojąc w drzwiach.
- Hej. Siadaj – odpowiedziałam, wskazując głową stół, który zastawiłam dla dwóch osób. – Zjemy sami, bo tata wstaje dziś później – oznajmiłam mu zsuwając na jego talerz dwa jajka sadzone. Usiadłam, stawiając talerz z tostami na środku stołu.
- Łał. Dzięki siostra! – powiedział i spojrzał na mnie szybko. – Mogę tak na ciebie mówić, co?
- Chyba nie masz wyboru.
Uśmiechnął się szeroko i zajął swoim śniadaniem.
- Tylko nie myśl, że ja tak codziennie będę się zrywać z samego rana, żeby ci śniadanka gotować – powiedziałam, biorąc tosta.
- Domyślam się. Nie ma sprawy. Z resztą masz prawo być wściekła.
- Może… Ale nie na ciebie.
- Chyba tak.
- No… to powiedz coś o sobie. W końcu mam mieszkać z tobą pod jednym dachem.
Wojtek uczył się w liceum na profilu matematyczno-fizycznym. Tak w ogóle ma 17 lat i chodzi do 2 liceum. To geniusz, jeśli chodzi o matematykę, fizykę i geografię. To dobrze. Będzie mi pomagał. Dowiedziałam się również, że ma duże powodzenie u dziewczyn. Szczerze musiałam przyznać, że zdziwiłabym się gdyby było inaczej… Wojtek teraz pójdzie do tego liceum, do którego w przyszłym roku pójdę ja. Tata już go zapisał i załatwił książki. Trenuje karate, ma już nawet zielony pas i z tego, co się orientuję, to całkiem dobrze. Obiecał, że mnie nauczy parę rzeczy, jeśli chodzi o samoobronę.
- Wiesz co? Jesteś całkiem fajny – oznajmiłam mu.
- Ty też Siostra, ale lepiej wychodź już, bo z tego, co wiem, za 10 minut masz autobus.
- O Boże!
- Mogę jechać z tobą?
- A ty nie idziesz do szkoły?
- Idę, tylko na dziewiątą.
- To chodź szybko!
Pobiegliśmy na przystanek i ledwo złapaliśmy mojego busa. Ale znaleźliśmy nawet miejsca siedzące.
- O której kończysz lekcje?
- O piętnastej, a co? – spytałam.
- Pójdziemy coś zjeść na miasto?
Nie lubiłam tego wyrażenia, jak nie wiem co.
- Jasne, tylko mam po szkole pracę.
- Pracujesz?
Oczywiście opowiedziałam mu wszystko o moich popołudniowych zajęciach o moich „pacjentach” i o Patrycji, Miśku, przy okazji o Danielu. Wojtkowi oczy zabłyszczały, gdy usłyszał o moim zajęciu.
- Mogę pójść z tobą?
- Do pracy?
- Proszę...
Zmierzyłam go spojrzeniem. Jeszcze czego, to moja praca i nie chcę, żeby ktoś mi się mieszał.
- Nie ma mowy.
- Ale dlaczego?
- Bo nie – ucięłam.
Westchnął tylko i nic nie powiedział. Ale kiedy wysiedliśmy pod moją szkoły i tak niósł mi plecak.
- I tak na ciebie tu zaczekam.
- Proszę bardzo. A co? Boisz się zgubić w wielkim mieście? – zaśmiałam się, zabrałam mu plecak i wbiegłam po schodkach.
- Cześć – zawołał jeszcze za mną. Pomachałam mu tylko od drzwi.

Wiesz, fajny ten mój nowy brat

Napisałam do Patrycji.

sobota, 18 grudnia 2010

14

Już wszystko wiem. Jak zwykle, kiedy obudziłam się w środku nocy, ogarnęło mnie wielkie poczucie winy, więc wyślizgnęłam się z łóżka i weszłam do sypialni taty. Czekał na mnie.
- Już dobrze, Mała?
Uśmiechnęłam się. Na niego nie dało się długo gniewać.
- Przepraszam.
- Nic takiego się nie stało. Ale niezłe mu zgotowałaś powitanie, nie ma co!
Spojrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem.
- To powiedz w końcu – powiedziałam, kiedy się uspokoiliśmy – kim jest ten Wojtek?
- To mój syn z moją dawną miłością. To było jeszcze zanim spotkałem mamę. Rozstaliśmy się. Żadne z nas nie wiedziało, że Natalia jest w ciąży… Wiadomość o tym, że mam syna dotarła do mnie w dniu ślubu z twoją mamą. Nigdy jej tego nie powiedziałem. Natalia nie chciała pieniędzy, nie miała pretensji. Wszystko było w porządku, prawda? Nawet o niej zapomniałem po jakimś czasie. Lecz wszystko do czasu, kiedy niedawno Natalii odebrano prawa rodzicielskie. Nie wiem z jakiego powodu i nie chcę wiedzieć. A nie martw się. Wojtek ma 17 lat, więc już niedługo będzie dorosły i będzie mógł się już od nas wyprowadzić.
- Nie… Nie musi. Zasługuje na dom.
- A nie może spać pod mostem?
- Tato… Przepraszam.
- Nie mnie przepraszaj.
Westchnęłam.
- Wiem, wiem.
- To naprawdę miły chłopak.
- Tego jeszcze nie wiem – powiedziałam podchodząc do drzwi. – Ale się dowiem.
Wróciłam do pokoju z planem zadośćuczynienia nowemu lokatorowi. Jak tak pomyśleć… może być ciekawie. Zawsze chciałam mieć starszego brata. A i pomoc będzie przy sprzątaniu.
Eee, jednak dobrze, że się przypałętał.

piątek, 17 grudnia 2010

13

Przed sądem spotkałam się z tatą na pół godziny przed rozprawą.
- Będę czekać w środku albo tu na schodkach, Ok?
- No, dobrze – odpowiedział. – Tylko wiesz, że to może potrwać?
- Tak, przecież to oczywiste.
- Ja już pójdę.
- Idź.
- Ale…
- Co?
- Chciałbym ci coś powiedzieć.
- Tak?
- Ja… widzisz… ech, kocham cię.
Spojrzałam w te jego mądre, brązowe oczy i wyczytałam z nich, że to nie o to mu chodziło. Mimo to przytuliłam go mocno. Wiedziałam, że tego teraz bardzo potrzebował.
- Ja też – wyszeptałam. – A teraz idź już, bo jeszcze zaczną bez ciebie. No idź – popchnęłam go lekko w kierunku wejścia. Uśmiechnął się i po chwili zniknął za drzwiami.
Teraz pozostało tylko czekać. Schodki były mokre, więc weszłam do środka. Siedziałam tak przez półtorej godziny, grając na telefonie, dopóki nie padła mi bateria, aż wreszcie wyszła mama. Podeszła do mnie i przytuliła.
- Tak mi przykro kochanie – powiedziała. – Ale jesteś już duża, zrozumiesz. Wiem, że na pewno sobie poradzisz z tymi facetami. Do widzenia. Będziemy w kontakcie. Dobrze?
- Obiecuję. Pa
Pocałowała mnie tak, jak zawsze i wyszła z budynku.
- Facetami?
Jechaliśmy samochodem w strugach deszczu. Ojciec zerkał na mnie z niepokojem, ale nic nie mówił. Gdy dojechaliśmy wyskoczyłam z samochodu, szybko otworzyłam bramę i pobiegłam w kierunku domu. Na ganku stanęłam jak wryta. Pod drzwiami siedział jakiś chłopak, rozwiązując krzyżówki. Nie wyglądał na włóczęgę. Za nim stały dwie duże walizki.
- Kim jesteś? Zjeżdżaj stąd! – krzyknęłam na niego. Co to wszystko w ogóle miało znaczyć?
- Och cześć! Wojtek. Ty to pewnie Aneta?
- Co tu robisz?
- Widzisz, ja… - urwał na widok taty. – Hej tato!
Zamurowało mnie. Zwróciłam wzrok w stronę ojca.
- Cześć – bąknął.
- Tato?! Ta…tato?! Masz syna?!
- Kochanie…
- Co to ma znaczyć?!
- Kochanie posłuchaj – tata był wyraźnie przestraszony moją reakcją. – Chciałem ci o tym powiedzieć. Widzisz Wojtek musi z nami zamieszkać.
- CO?! Nie! Nie zgadzam się!
- Aneta…
- Nie! Nie zgadzam się! – powtarzałam jak głupia. – Nie chcę go tu! Niech sobie idzie spać pod mostem, nie obchodzi mnie.
- Anetko, zrozum…
- To ty mnie zrozum! To mnie przerasta. Rozumiesz? Przerasta! Najpierw rozwód, mama z maluchami się wyprowadza, teraz to, a jutro? Może okaże się, że jestem adoptowana?!
Wbiegłam do domu, zrzuciłam buty, słysząc jeszcze Wojtka:
- Nie jest, prawda?
Dowcipniś, cholera, się znalazł. Zamknęłam się w pokoju i weszłam do łazienki. Dobrze, że mam własną. Puściłam gorącą wodę. Powoli ochłonęłam. Kiedy wyszłam spod prysznica, usłyszałam tatę pukającego do drzwi pokoju. Puściłam na maxa wodę w umywalce tak, żeby usłyszał. Nie miałam ochoty teraz z nim gadać.

Ten rozdział dedykuję mojemu prawdziwemu tacie,
który z pewnością nie postąpiłby jak ten.
Tato jesteś extra.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

12

Beata Morzyk została zgłoszona do fundacji, ponieważ jest samotną matką i niedawno przeszła ostre zapalenie płuc. Nie może wychodzić z domu, więc ktoś musi zrobić jej zakupy
i w ogóle pomóc w domu. W sumie mama Moni jest tylko kilka lat starsza ode mnie. Mieszka sama. Rodzice za granicą. Beata poroniła, ale Monikę uratowano. To było pół roku temu, ale Beata ma nadal problemy zdrowotne po ciąży. Ma duży uraz do chłopaków.
Zadzwoniłam do drzwi małego domku na przedmieściach. Otworzyła mi niewysoka dziewczyna, z dwoma miedzianymi kucykami i z uroczym bobaskiem na ręku.
- Cześć!
- Hej!
- Wejdź.
Usiadłyśmy w fotelach w saloniku, a Monia została posadzona na dywanie.
- Lubisz delicje? – zagadnęła.
- Uwielbiam.
- To dobrze, bo zaszalałam i kupiłam aż dwie duże paczki – powiedziała, śmiejąc się. Łatwo się z nią rozmawiało. Najpierw ciasteczkach, później szkole, o pogodzie o porach roku i wreszcie o Moni.
- To takie urocze dziecko – stwierdziła.
- Musisz bardzo ją kochać…
- I to jak!
- Na pewno musi ci być ciężko.
Westchnęła.
- Teraz będzie mi lżej – powiedziała, obdarowując mnie uroczym uśmiechem. – A ty masz jakieś rodzeństwo?
- Ja? – Zastanowiłam się chwilę. – Nie wiem, ale na pewno miałam.
- To znaczy?
Spojrzałam na swoje buty.
- Rodzice – powiedziałam cicho.
To wystarczyło. Beata zrozumiała wszystko bez zbędnych słów.
- A więc jeszcze nic nie wiadomo?
- Niby nie, ale… Ja zostanę z tatą. Mama mnie nie chce. Robcia i Danusię za to chce, więc pewnie zostaną z nią, bo gdy mama coś chce, zawsze to dostaje… Dzisiaj rozprawa – chwila ciszy. – Ale pogodziłam się już z tym. Żyję myślą o Nowym Lepszym Świecie.
Zaśmiałyśmy się smutno.
-Wiesz, ja też, ale nie narzekam. Mam Monikę. Jest wszystkim, co mam. Ale ty także możesz być moją własnością.
- Oczywiście, że będę. A ty moją.
Zajrzała mi w oczy.
- Jeśli tylko będziesz potrzebowała, to możesz na mnie liczyć.
Zaśmiałam się cicho.
- Co? – spytała zdziwiona.
- Nno, znamy się od niecałej godziny, a ty…
- Nie szkodzi. Jeśli chodzi o mnie to wystarczy. Już jesteś moim przyjacielem.
Pożegnałyśmy się kwadrans później już jako najlepsze przyjaciółki. I czułam, że dałam początek przyjaźni, która będzie trwać. Długo trwać.

sobota, 11 grudnia 2010

11

Dzisiaj znów spotkaliśmy się wszyscy przy Ławeczce Tuwima.
- Gdzie?
- Retkinia.
- Chodź.
Dziś moją pierwszą pacjentką była Sylwia Lutnik. Dziewczyna w moim wieku, po wypadku, który spowodował jej chłopak. Sylwia przeżyła, a on… Niestety. Dziewczyna jeździ na wózku inwalidzkim, ale nie chce rehabilitacji. W ogóle nie chce się jej żyć. Już dawno mogłaby być w pełni sił, ale jej po prostu na tym nie zależy.
- … więc chyba znasz swoje zadanie?
- No chyba – tramwaj stukotał po szynach. Obok mnie stała Mimi, obok chwiał się Misiek.
Nadal rozmyślałam o wczorajszym i o rodzicach. W domu ojciec zachowywał się tak, jakby chciał mi cos powiedzieć. Nie chcę go słuchać. Pewnie szykuje jakąś gadkę typu „Nie układało się nam, nic by już z tego nie wyszło, tak będzie lepiej.
Jesteśmy w domu sami. Ja i ojciec. Będę mu musiała obiadki gotować, sprzątać – gosposia. I będę oczywiście musiała jeszcze nadążać za szkołą i może do tego same piątki i szóstki zbierać?!
Byłam na niego wściekła, szczególnie po jego ostatnim smsie:

Kochanie rozprawa przesunięta jest na 16.30. Proszę Cię przyjdź. I błagam
nie złość się na mnie. Uwierz, nie mogło być inaczej. Kocham Cię.

Nacisnęłam ze złością przycisk 6. piętra w windzie bloku Sylwii. Rozprawa o wpół do piątej? Nie ma mowy! Nie zdążę! Rozzłoszczona kopnęłam ścianę windy. Mimo tego, że bardzo chcę chodzić do moich pacjentów, to wolałabym dzisiaj zostać w domu.
Drzwi otworzyła mi, sądząc po wyglądzie, mama Sylwii.
- Z fundacji, tak? Proszę wejść; te drzwi po lewo. Ja już wychodzę. Za parę minut przyjdzie moja matka. Jakbyś chciała, to w lodówce na dolnej półce stoi zupa. Możesz sobie odgrzać. Do widzenia.
- Do widzenia – odpowiedziałam zaskoczona, kiedy pani Lutnik wyszła. – To się nazywa prawdziwa bizneswoman – mruknęłam.
Odetchnęłam głęboko. „Zostaw swoje problemy, choć na chwilę” pomyślałam. Weszłam do pokoju. W fotelu siedziała Sylwia, gapiąc się w telewizor. Była bardzo ładna. Rude włosy za ramiona, blada cera, brązowe oczy.
- Och cześć – przywitała mnie znudzonym głosem. – To ty? Mama mówiła, że masz przyjść.
- No… jestem.
- Usiądź sobie – powiedziała, wyłączając TV.
- Przyszłam pogadać.
- Wiem.
Zaczynała mnie denerwować.
- To powiedz cos o sobie.
Spojrzała na mnie zdziwionym wzrokiem i westchnęła.
- Jestem nikim.
- Nikim… ciekawe.
- Co w tym ciekawego?
- Nie wiem. Wszystko… i nic.
To była dziwna rozmowa. O czym gadać z kimś, kto woli siedzieć cały dzień w fotelu i nie odzywać się do nikogo?
- To może poćwiczymy? (Dostałam kilka prostych ćwiczeń dla Sylwii).
- Po co?
- Jak to, po co?
- No przecież to nie ma sensu. Po co ja tu w ogóle jestem? Tylko przeszkadzam. Nie mam żadnych przyjaciół.
- Boże, dziewczyno! – Straciłam cierpliwość. – Przestań się tak nad sobą użalać! Przyszłam pogadać, a nie słuchać żalów niesprawiedliwie przez świat osądzonej małej dziewczynki. Nie masz przyjaciół! Czemu się dziwisz?! Myślisz, że sami do ciebie przyjdą?!
- Tobie to łatwo mówić – podniosła głos. – Ty masz pewnie wspaniałą rodzinę i mnóstwo przyjaciół! Moi rodzice ciągle się gdzieś spieszą. A babcia najchętniej w ogóle by nie wychodziła z domu, a nie przychodziła do mnie. A ty? Ty pewnie przybiegniesz sobie ze szkoły, mamusia poda ci obiad, tata przyjdzie z pracy i wszyscy zagracie w Scrabble, czy coś… - urwała. Po moim policzku spływała łza. Scrabble! Obiad!
- C-co jest? – spytała niepewnym głosem.
- Nic – odpowiedziałam twardo. – To ty tu jesteś nieszczęśliwa, nikt inny nie ma prawa.
Zachrobotał klucz w zamku.
- To pewnie twoja babcia – powiedziałam wstając. – Do zobaczenia w czwartek.
Zostawiłam dziewczynę z osłupiałą miną i wyszłam do przedpokoju. Tam minęłam babcię Sylwii. Szybko otarłam łzy.
- Do widzenia – powiedziałam łapiąc kurtkę.
W windzie ogarnęło mnie ogromne poczucie winy. Czemu ja tak szybko wyszłam? Opanuj się Aneta! Opanuj! Spojrzałam na zegarek. Wyszłam pół godziny przed czasem. Jeśli u Beaty – mojej kolejnej pacjentki pójdzie mi szybko to bez problemu zdążę na czas do sądu. Ruszyłam szybko chodnikiem. Zaczęło padać.

Ten rozdział dedykuję...
Sobie!
A co? Nie można? ;D

wtorek, 30 listopada 2010

10

Na Wrocławską dotarłam bez większych przeszkód. Misiek wytłumaczył mi dokładnie drogę. Wchodząc po schodach nieźle się zasapałam. Pan Czesiek mieszka na najwyższym, piątym piętrze bloku. Jak on sobie radzi? Przecież ma już 85 lat! Uch! Nareszcie na szczycie! Mount Everest normalnie! Uśmiechnęłam się do siebie i zapukałam do drzwi. W mieszkaniu usłyszałam powolne człapanie. Szczęknął zamek i na progu ukazał się pan Czesław.
Jego głowę pokrywały krótkie, kręcone, białe jak wata włosy.
- Ta?
- Dzień dobry! Przyszłam w odwiedziny. I przyniosłam zupę od pani Grażynki.
- P-sze wesz-cz – pan Czesiek rzeczywiście miał problemy z mową. Zaprowadził mnie do saloniku, którego jedną ścianą zakrywało TV pan Jarka. Posadził mnie w fotelu; sam siadł w drugim. Poczułam się trochę skrępowana. O czym tu rozmawiać? Na szczęście pan Czesiek poratował sytuację:
- Do jaki szko-ły chodzi? – spytał.
- Do sportowej, niedaleko stąd.
- Ja tyż tam cho- cho… Ech. Jak tam tera?
O! O tym mogłabym nawijać cały dzień. Uwielbiam moją szkołę. A najbardziej salę do gimnastyki artystycznej. Równoważnie, drążki i w ogóle – mój żywioł. Ani się obejrzałam, a już prezentowałam starszemu panu przeróżne szpagaty, mostki, gwiazdy na jednej ręce, dwóch itd. Mimo że pan Czesiek niewiele mówił, to rzeczywiście strasznie miło się z nim spędza czas. Kiedy przyszedł pan Jarek, Dziadek (bo tak zaczęłam na niego mówić) wyciągnął karty i graliśmy razem w przeróżne gry, śmieliśmy się, rozmawialiśmy. Obejrzeliśmy przy okazji z dziesięć dzienników telewizyjnych.
Nagle z przerażeniem spostrzegłam, że jest już ciemno. Było wpół do ósmej!
- Bardzo mi przykro, ale muszę już uciekać! Teraz tak szybko robi się ciemno.
- W końcu już jesień. Odwieźć cię? – zaproponował pan Jarek. – Możesz zmarznąć.
- Nie, nie trzeba. Z resztą ciepło przecież.
- Cie-py we-sień os-ta zima – wygłosił dziadek.
- Obyś nie miał racji dziadku. Do widzenia. Dobranoc już może – roześmiałam się.
- Do-banoc.
Wyszłam z mieszkania i szybko zbiegłam po schodach. Kiedy wypadłam z klatki zobaczyłam… Miśka! Chłopak siedział na barierce i słuchał muzyki.
- Misiek?! Co ty tu robisz?
Wyjął słuchawki z uszu i wstał uśmiechnięty.
- Jak to co? Przyszedłem po ciebie!
- Dlaczego? – spytałam się głupio.
- Aa… Ciemno, zimno, do domu daleko – roześmiał się i pociągnął mnie chodnikiem. Przez całą drogę na przystanek i podczas jazdy MPK do domu opowiadałam mu o swoim całym pierwszym dniu. Ale kiedy szliśmy już moją Pomorską on zmienił temat.
- Chciałem spytać… To dzisiaj u pani Grażynki. Ja… To znaczy, gdybyś potrzebowała, to… wiesz, możesz się wygadać.
Spojrzałam na niego. Patrzył na mnie z troską, ale też z obawą. Być może bał się mnie urazić. Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Szliśmy przez chwilę w milczeniu. W końcu westchnęłam głęboko i postanowiłam mu się wyżalić.
- Zachowują się jak małe dzieci – powiedziałam – dzieci, które zapisały się, nie wiem…, na jakieś kółko taneczne, a teraz im się znudziło. Ale zanim się odejdzie trzeba jeszcze narobić awantur, jaki to świat zły, jacy ludzie głupi i niesprawiedliwi. W ogóle o nas nie myślą! O mnie, Danusi i Robciu – na policzkach poczułam łzy. – A matka chce jeszcze za granicę wyjechać. Mówi, że w końcu „musi wyrwać się z tego koszmaru”, zabierze ze sobą Danusię i Robcia, zapewni im dobrą przyszłość, bo tu się nie da żyć! Koszmar! Czy to ja i ojciec jesteśmy tym koszmarem?! A p-przecież… - ni mogłam dalej mówić. Głos mi się załamał. Wszystko to, co kryłam gdzieś głęboko w sobie tyle czasu, w jednej chwili spadło na mnie. Nie mogłam już powstrzymać łez. Przytulił mnie mocno, manipulując jednocześnie przy swojej kieszeni.
- OK.? – spytał, kiedy odsunęłam się od niego, podając mi chusteczkę.
- Tak, dzięki. Już mi lepiej – powiedziałam dmuchając w chusteczkę. – Pójdę już. Do jutra.
- Pa i… - złapał mnie za rękę – nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.
Spróbowałam się do niego uśmiechnąć i weszłam na podwórko.
W domu nie było taty. Szafa mamy stała pusta. A więc jednak postanowiła nie czekać z wyprowadzką do rozprawy. Maluchów też nie było. Weszłam do łazienki. Nie bardzo wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Nie zapalałam w ogóle światła, więc wszędzie było strasznie ciemno. Cicho. Samotnie. Siadłam pod ścianą na dywaniku koło wanny i znów się rozpłakałam. 

czwartek, 25 listopada 2010

9

Usiadłam na schodkach i wtedy usłyszałam szuranie za drzwiami nr 1. Spojrzałam zaciekawiona w tamtą stronę. W mieszkaniu usłyszałam przytłumiony szept, a potem zza drzwi wychynęła twarzyczka dziewczynki conajwyżej dziesięcioletniej.
- Cześć – powiedziałam do niej.
- Cześć – odpowiedziała cienkim, dziecięcym głosikiem.
Nagle drzwi otworzyły się jeszcze szerzej i wypadła z nich w podskokach druga dziewczynka, kilka lat młodsza od pierwszej. Przykicała do mnie i kucając zajrzała mi w twarz.
- Hej, hej, hej. Czy ty też przyszłaś do naszej babci?
- Też?
- No, w każdy poniedziałek, środę i piątek po obiadku przychodzi Misiu. Ty też będziesz?
Widziałam, że z nim przyszłaś.
- Chyba będę.
- A czy wy jesteście zakochani? – spytała mnie starsza.
Zaczęłam się śmiać.
- Taak. Jestem jego żoną nawet.
- Uouu.
- To co? Zapraszacie mnie do środka?
- Tak, tak, tak! – Dziewczynki ucieszone złapały mnie za ręce i wciągnęły do mieszkania.
- Dzieci, co wy tam wyprawiacie? Na pół bloku was słychać! – Pani Grażynka stała przy zlewie wołając swoje wnuczki.
- Babciu, babciu, zobacz, kto przyszedł.
- No, kto? O, dzień dobry.
- Dzień dobry.
- Ty to pewnie koleżanka Miśka?
- Tak, Boguśka, skąd pani wie?
- A mam tu takich dwóch tajnych agentów siedzących cały dzień przy ich „ukrytej kamerze” – zaśmiała się i puściła do mnie oko. – Inka, Usia, zaprowadźcie Bogusię do salonu. Zaraz przyniosę herbatę. Misiu przyjdzie?
- Tak myślę, że powinien być za chwilę.
Inka usadziła mnie na dużym fotelu, a Uśka rozpoczęła poszukiwania pilota. Potem zaczęły się kłócić, na który kanał włączyć telewizor. Ich spór zakończyła pani Grażynka włączając program 1, na którym akurat leciała jakaś bajka, więc dziewczynki usiadły na dywanie i zajęły się migającym ekranem. Ktoś zapukał do drzwi wejściowych i do pokoju wpadł roześmiany Misiek.
- O, Boguśka. Ty już tutaj. Tak myślałem. Wydawało mi się, że słyszałem te dwa potworki na klatce – powiedział śmiejąc się.
- Wchodź, wchodź. Mam dziś serniczek. Kupny co prawda, ale dobry. I jak tam u pacjentów?
- Dobrze. A pani Ania prosiła żeby pani przyszła dziś do niej pomóc w wyborze tapety do przedpokoju.
- Oczywiście zaraz pójdę. A wy gdzie potem idziecie?
- Ja do Krzyśka, dwa bloki stąd – odpowiedział.
- Ja na Wrocławską blok 18 m. 32
- Słucham?
- Wrocławska 18 przez 32. A o co chodzi?
- To adres mojego taty! To pewnie Jarek, mój brat to załatwił. Ale to dobrze. Dam ci trochę rosołku w słoiku dla niego.
Pani Grażynka wyszła z pokoju i po chwili słychać było jak krząta się w kuchni.
- Ale masz fajnie! – powiedział Misiek. – Pan Czesiek to naprawdę miły starszy pan – puścił do mnie oko. – Niedawno miał udar i nie może swobodnie mówić, ale i tak można z nim miło spędzić czas. Mieszka razem z bratem pani Grażynki. Pan Jarek to extra gość. Ma mnóstwo fajnych filmów i książek. I wstawił wielkie TV do salonu – roześmiał się. – Choruje na cukrzycę i też jest po rozwodzie.
- Jakie też? – spytałam.
- No… tak jak… twoi rodzice.
Zapadła chwila milczenia. „Skąd on o tym wie?” pomyślałam. Przecież nawet ja dowiedziałam się o tym kilka dni temu.
- Ja… Przepraszam. Nie chciałem…
- Nie. To znaczy… w porządku, ja… - dotarło do mnie, że strasznie się jąkam. W oczach poczułam łzy. – Jutro mają pierwszą sprawę w… w sądzie.
Misiek wykonał jakiś gest jakby chciał mnie pocieszyć, ale w tym momencie nadeszła pani Grażynka ze słoikiem. Szybko schyliłam się, udając, że wiążę buta i wytarłam oczy nogawką jeansów. Raz, dwa dokończyliśmy herbatę i zebraliśmy się do wyjścia.
- To do zobaczenia w środę – pani Grażynka żegnał nas na progu. Kiedy już odwróciłam się, by odejść złapała mnie za rękę. – Czy mogę wpisać cię na listę moich wnusiów?
Było to dziwne pytanie, ale doskonale zrozumiałam, o co chodziło „babci”. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Oczywiście babciu.
Pani Grażynka odwzajemniła uśmiech i pocałowała mnie w policzek.
- Do widzenia – powiedziała.
- Pa – pomachałam do niej zbiegając po schodkach.