wtorek, 30 listopada 2010

10

Na Wrocławską dotarłam bez większych przeszkód. Misiek wytłumaczył mi dokładnie drogę. Wchodząc po schodach nieźle się zasapałam. Pan Czesiek mieszka na najwyższym, piątym piętrze bloku. Jak on sobie radzi? Przecież ma już 85 lat! Uch! Nareszcie na szczycie! Mount Everest normalnie! Uśmiechnęłam się do siebie i zapukałam do drzwi. W mieszkaniu usłyszałam powolne człapanie. Szczęknął zamek i na progu ukazał się pan Czesław.
Jego głowę pokrywały krótkie, kręcone, białe jak wata włosy.
- Ta?
- Dzień dobry! Przyszłam w odwiedziny. I przyniosłam zupę od pani Grażynki.
- P-sze wesz-cz – pan Czesiek rzeczywiście miał problemy z mową. Zaprowadził mnie do saloniku, którego jedną ścianą zakrywało TV pan Jarka. Posadził mnie w fotelu; sam siadł w drugim. Poczułam się trochę skrępowana. O czym tu rozmawiać? Na szczęście pan Czesiek poratował sytuację:
- Do jaki szko-ły chodzi? – spytał.
- Do sportowej, niedaleko stąd.
- Ja tyż tam cho- cho… Ech. Jak tam tera?
O! O tym mogłabym nawijać cały dzień. Uwielbiam moją szkołę. A najbardziej salę do gimnastyki artystycznej. Równoważnie, drążki i w ogóle – mój żywioł. Ani się obejrzałam, a już prezentowałam starszemu panu przeróżne szpagaty, mostki, gwiazdy na jednej ręce, dwóch itd. Mimo że pan Czesiek niewiele mówił, to rzeczywiście strasznie miło się z nim spędza czas. Kiedy przyszedł pan Jarek, Dziadek (bo tak zaczęłam na niego mówić) wyciągnął karty i graliśmy razem w przeróżne gry, śmieliśmy się, rozmawialiśmy. Obejrzeliśmy przy okazji z dziesięć dzienników telewizyjnych.
Nagle z przerażeniem spostrzegłam, że jest już ciemno. Było wpół do ósmej!
- Bardzo mi przykro, ale muszę już uciekać! Teraz tak szybko robi się ciemno.
- W końcu już jesień. Odwieźć cię? – zaproponował pan Jarek. – Możesz zmarznąć.
- Nie, nie trzeba. Z resztą ciepło przecież.
- Cie-py we-sień os-ta zima – wygłosił dziadek.
- Obyś nie miał racji dziadku. Do widzenia. Dobranoc już może – roześmiałam się.
- Do-banoc.
Wyszłam z mieszkania i szybko zbiegłam po schodach. Kiedy wypadłam z klatki zobaczyłam… Miśka! Chłopak siedział na barierce i słuchał muzyki.
- Misiek?! Co ty tu robisz?
Wyjął słuchawki z uszu i wstał uśmiechnięty.
- Jak to co? Przyszedłem po ciebie!
- Dlaczego? – spytałam się głupio.
- Aa… Ciemno, zimno, do domu daleko – roześmiał się i pociągnął mnie chodnikiem. Przez całą drogę na przystanek i podczas jazdy MPK do domu opowiadałam mu o swoim całym pierwszym dniu. Ale kiedy szliśmy już moją Pomorską on zmienił temat.
- Chciałem spytać… To dzisiaj u pani Grażynki. Ja… To znaczy, gdybyś potrzebowała, to… wiesz, możesz się wygadać.
Spojrzałam na niego. Patrzył na mnie z troską, ale też z obawą. Być może bał się mnie urazić. Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Szliśmy przez chwilę w milczeniu. W końcu westchnęłam głęboko i postanowiłam mu się wyżalić.
- Zachowują się jak małe dzieci – powiedziałam – dzieci, które zapisały się, nie wiem…, na jakieś kółko taneczne, a teraz im się znudziło. Ale zanim się odejdzie trzeba jeszcze narobić awantur, jaki to świat zły, jacy ludzie głupi i niesprawiedliwi. W ogóle o nas nie myślą! O mnie, Danusi i Robciu – na policzkach poczułam łzy. – A matka chce jeszcze za granicę wyjechać. Mówi, że w końcu „musi wyrwać się z tego koszmaru”, zabierze ze sobą Danusię i Robcia, zapewni im dobrą przyszłość, bo tu się nie da żyć! Koszmar! Czy to ja i ojciec jesteśmy tym koszmarem?! A p-przecież… - ni mogłam dalej mówić. Głos mi się załamał. Wszystko to, co kryłam gdzieś głęboko w sobie tyle czasu, w jednej chwili spadło na mnie. Nie mogłam już powstrzymać łez. Przytulił mnie mocno, manipulując jednocześnie przy swojej kieszeni.
- OK.? – spytał, kiedy odsunęłam się od niego, podając mi chusteczkę.
- Tak, dzięki. Już mi lepiej – powiedziałam dmuchając w chusteczkę. – Pójdę już. Do jutra.
- Pa i… - złapał mnie za rękę – nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.
Spróbowałam się do niego uśmiechnąć i weszłam na podwórko.
W domu nie było taty. Szafa mamy stała pusta. A więc jednak postanowiła nie czekać z wyprowadzką do rozprawy. Maluchów też nie było. Weszłam do łazienki. Nie bardzo wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Nie zapalałam w ogóle światła, więc wszędzie było strasznie ciemno. Cicho. Samotnie. Siadłam pod ścianą na dywaniku koło wanny i znów się rozpłakałam. 

czwartek, 25 listopada 2010

9

Usiadłam na schodkach i wtedy usłyszałam szuranie za drzwiami nr 1. Spojrzałam zaciekawiona w tamtą stronę. W mieszkaniu usłyszałam przytłumiony szept, a potem zza drzwi wychynęła twarzyczka dziewczynki conajwyżej dziesięcioletniej.
- Cześć – powiedziałam do niej.
- Cześć – odpowiedziała cienkim, dziecięcym głosikiem.
Nagle drzwi otworzyły się jeszcze szerzej i wypadła z nich w podskokach druga dziewczynka, kilka lat młodsza od pierwszej. Przykicała do mnie i kucając zajrzała mi w twarz.
- Hej, hej, hej. Czy ty też przyszłaś do naszej babci?
- Też?
- No, w każdy poniedziałek, środę i piątek po obiadku przychodzi Misiu. Ty też będziesz?
Widziałam, że z nim przyszłaś.
- Chyba będę.
- A czy wy jesteście zakochani? – spytała mnie starsza.
Zaczęłam się śmiać.
- Taak. Jestem jego żoną nawet.
- Uouu.
- To co? Zapraszacie mnie do środka?
- Tak, tak, tak! – Dziewczynki ucieszone złapały mnie za ręce i wciągnęły do mieszkania.
- Dzieci, co wy tam wyprawiacie? Na pół bloku was słychać! – Pani Grażynka stała przy zlewie wołając swoje wnuczki.
- Babciu, babciu, zobacz, kto przyszedł.
- No, kto? O, dzień dobry.
- Dzień dobry.
- Ty to pewnie koleżanka Miśka?
- Tak, Boguśka, skąd pani wie?
- A mam tu takich dwóch tajnych agentów siedzących cały dzień przy ich „ukrytej kamerze” – zaśmiała się i puściła do mnie oko. – Inka, Usia, zaprowadźcie Bogusię do salonu. Zaraz przyniosę herbatę. Misiu przyjdzie?
- Tak myślę, że powinien być za chwilę.
Inka usadziła mnie na dużym fotelu, a Uśka rozpoczęła poszukiwania pilota. Potem zaczęły się kłócić, na który kanał włączyć telewizor. Ich spór zakończyła pani Grażynka włączając program 1, na którym akurat leciała jakaś bajka, więc dziewczynki usiadły na dywanie i zajęły się migającym ekranem. Ktoś zapukał do drzwi wejściowych i do pokoju wpadł roześmiany Misiek.
- O, Boguśka. Ty już tutaj. Tak myślałem. Wydawało mi się, że słyszałem te dwa potworki na klatce – powiedział śmiejąc się.
- Wchodź, wchodź. Mam dziś serniczek. Kupny co prawda, ale dobry. I jak tam u pacjentów?
- Dobrze. A pani Ania prosiła żeby pani przyszła dziś do niej pomóc w wyborze tapety do przedpokoju.
- Oczywiście zaraz pójdę. A wy gdzie potem idziecie?
- Ja do Krzyśka, dwa bloki stąd – odpowiedział.
- Ja na Wrocławską blok 18 m. 32
- Słucham?
- Wrocławska 18 przez 32. A o co chodzi?
- To adres mojego taty! To pewnie Jarek, mój brat to załatwił. Ale to dobrze. Dam ci trochę rosołku w słoiku dla niego.
Pani Grażynka wyszła z pokoju i po chwili słychać było jak krząta się w kuchni.
- Ale masz fajnie! – powiedział Misiek. – Pan Czesiek to naprawdę miły starszy pan – puścił do mnie oko. – Niedawno miał udar i nie może swobodnie mówić, ale i tak można z nim miło spędzić czas. Mieszka razem z bratem pani Grażynki. Pan Jarek to extra gość. Ma mnóstwo fajnych filmów i książek. I wstawił wielkie TV do salonu – roześmiał się. – Choruje na cukrzycę i też jest po rozwodzie.
- Jakie też? – spytałam.
- No… tak jak… twoi rodzice.
Zapadła chwila milczenia. „Skąd on o tym wie?” pomyślałam. Przecież nawet ja dowiedziałam się o tym kilka dni temu.
- Ja… Przepraszam. Nie chciałem…
- Nie. To znaczy… w porządku, ja… - dotarło do mnie, że strasznie się jąkam. W oczach poczułam łzy. – Jutro mają pierwszą sprawę w… w sądzie.
Misiek wykonał jakiś gest jakby chciał mnie pocieszyć, ale w tym momencie nadeszła pani Grażynka ze słoikiem. Szybko schyliłam się, udając, że wiążę buta i wytarłam oczy nogawką jeansów. Raz, dwa dokończyliśmy herbatę i zebraliśmy się do wyjścia.
- To do zobaczenia w środę – pani Grażynka żegnał nas na progu. Kiedy już odwróciłam się, by odejść złapała mnie za rękę. – Czy mogę wpisać cię na listę moich wnusiów?
Było to dziwne pytanie, ale doskonale zrozumiałam, o co chodziło „babci”. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Oczywiście babciu.
Pani Grażynka odwzajemniła uśmiech i pocałowała mnie w policzek.
- Do widzenia – powiedziała.
- Pa – pomachałam do niej zbiegając po schodkach.

czwartek, 18 listopada 2010

8

Stałam chwilkę przed drzwiami. Kiedy uniosłam rękę, drzwi same się otworzyły. Na progu stała niska, siwiutka staruszka.
- Witaj złotko! – Pani Henia uśmiechnęła się przyjaźnie. – Czekaliśmy na ciebie. Wchodź, wchodź, Piotruś siedzi sobie w salonie. Daj płaszczyk, powieszę. Nie, nie zdejmuj butów. Chodź tutaj. Zaraz przyniosę ciasteczka. Herbatki?
- Tak, bardzo proszę.
Pani Henia krzątała się w kuchni, a ja weszłam do salonu. Piotruś leżał sobie na tapczanie i czytał grubą książkę.
- Cześć mistrzu! – powiedziałam wesoło. – Co słychać?
- Dzień dobry. Czuję się dobrze, dziękuję – odpowiedział bardzo grzecznie. Odwrócił się w moją stronę. Jego twarz była nienaturalnie blada, z wielkimi, szklistymi oczami. Chłopiec w ogóle sprawiał wrażenie strasznie wychudzonego, wymizerowanego.
- No, to dobrze. Co czytasz? – spytałam zaglądając mu w okładkę. – „Krzyżacy”? Nie za wcześnie na takie lektury?
- Ciocia powiedziała mi przed tym, jak umarła, że każdy prawdziwy Polak powinien przeczytać „Trylogię” Henryka Sienkiewicza. Ja bardzo chcę być prawdziwym Polakiem.
Zatkało mnie. Po prostu niw wiedziałam, co powiedzieć. Żeby coś takiego wpajać małemu dziecku? Rozumiem, patriotyzm, wierność ojczyźnie itd., ale bez przesady. Moim zadaniem ma być sprawienie, żeby ten chłopiec zaznał trochę rozrywki. Czułam, że nie będzie to łatwe. Na szczęście w tej chwili weszła pani Henia z tacą.
- Proszę moi kochani. Specjalnie upiekłam na dzisiaj moje kruche ciasteczka z marmoladą. Mam nadzieję, że będą wam smakowały.
- Na pewno pani Heniu, dziękujemy.
- Nie ma za co, nie ma za co – babcia Piotrusia wycofała się z pokoju. Spojrzałam na chłopca. Do głowy wpadł mi pewien pomysł.
- A próbowałeś czytać inne książki, np. „Władcę pierścieni”?
- U nas takich książek się nie czytuje.
- To mogłabym ci przynieść. Wiesz, myślę, że ta książka jest dla ciebie za trudna – powiedziałam wskazując na gruby tom spoczywający na jego kolanach.
- Co to znaczy za trudna?
- No, np. pamiętasz, jak się zaczyna? Pamiętasz początkowe losy Zbyszka? Wątek Juranda, Danuśki…?
- Oczywiście. Zaczęło się od… od… - w jego oczach zaszkliły się łzy. – Pamiętałem tylko… zapomniałem.
- Spokojnie – byłam przerażona, że płacze. – Nie martw się, to nic. I wiesz co? Uważam, że to jednak za trudna lektura dla ciebie. – Wstałam i wzięłam książkę z jego kolan. – Wrócisz do tego za kilka lat – powiedziałam kładąc księgę na półkę obok tapczanu.
- Ale czy to znaczy, że nie jestem prawdziwym Polakiem? – spytał płaczliwym głosem.
- Nie, nie. To oznacza tylko, że jesteś jeszcze młody, a fakt, że tak bardzo ci zależy, może świadczyć tylko o tym, że w przyszłości będziesz wielkim Polakiem.
- Naprawdę?
- No wiesz, ja przeczytałam „Krzyżaków” dopiero rok temu i nawet wtedy nie do końca zrozumiałam, o co w tym chodzi. – Piotrusiowi wrócił dobry humor. – A jeśli chcesz coś sobie poczytać, to masz tu coś „lżejszego”. – Wręczyłam mu mój egzemplarz „Harrego Pottera i Kamień Filozoficzny”. – Słyszałeś kiedyś o tym tytule?
- Tak. Moi bracia cioteczni kiedyś przyjechali do nas i włączyli na wideo film o podobnej nazwie. To pewnie była inna część. Film wydał mi się interesujący, tylko koniec był straszny. Tam był taki ogromny wąż.
- To była druga część. To jest pierwsza.
Obserwowałam uważnie twarz chłopca, który wpatrywał się w okładkę książki. Po chwili spytał nieśmiało:
- Czy… czy mógłbym zacząć już czytać?
Uśmiechnęłam się.
- Oczywiście. Ja dopiję raz dwa herbatę i uciekam.
- Tak, oczywiście.
Dopiłam szybko zimną już herbatę, złapałam dwa ciastka na drogę i zaczęłam zbierać się do wyjścia. Piotruś oderwał wzrok od lektury.
- Dziękuję bardzo za książkę, pani…
- Tak?
- Przypomniało mi się, że jeszcze mi się pani nie przedstawiła.
- O, rzeczywiście. Mów mi po prostu Bogusia, bez żadnej „pani”.
- Dobrze, więc dziękuję Bogusiu.
Gdy na niego spojrzałam, nie mogłam się powstrzymać – podeszłam do niego i pocałowałam w czoło.
- Nie ma za co. Do zobaczenia w środę – wybiegłam z pokoju.
- Do zobaczenia – usłyszałam jeszcze.
W przedpokoju zjawiła się pani Henia.
- Już uciekasz?
- Tak, już muszę. Jestem jeszcze umówiona.
- Ach, rozumiem. I jak Piotruś?
- No, dobrze. Wie pani, zmieniłam mu lekturę. Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko literaturze młodzieżowej, prawda?
- Nie, nie, absolutnie. To nawet lepiej. Za poważne to dziecko.
- Niech się pani nie martwi. Postaram się to zmienić.
- Dziękuję. To w środę o piątej, tak?
- Oczywiście, do widzenia.
- Papa.
Zeszłam na parter. Moja torba była o wiele lżejsza po oddaniu książki Piotrusiowi. Nie mogę powiedzieć, że jestem Potteromanką; po prostu kocham te książki. Ale przeczytałam je już tyle razy, że bez specjalnego żalu pożyczyłam ją chłopakowi. Przyłożyłam ucho do drzwi dwójki.
- To nie fair, pan oszukuje! – Misiek protestował. Pewnie grał w jakąś grę.
Westchnęłam. To chyba znaczy, że nieprędko wyjdzie.

Ded. dla pewnej osoby dzięki której
ta praca jest "poprawna stylistycznie"
deed. dla p. Gajek :D :D

środa, 17 listopada 2010

7

- Dzisiaj dostaniecie po dwa zlecenia.
- Uou! Jakie fachowe określenie! – Patrycja była na posterunku.
- A! Pracujecie pod pseudonimami. Od chwili rozpoczęcia godzin pracy nie nazywanie się Aneta i Patrycja, tylko…?
- Laura.
- Boguśka.
- OK. Zapiszę sobie. Możecie ruszać. Wiecie, co macie robić?
- Oczywiście – cieszyła się, teraz już Laura. – Idziemy pod te dwa wskazane adresy i umilamy ludziom czas rozmową albo czymś podobnym.
Pan Piotrek (bo tak kazał na siebie mówić) roześmiał się i pokręcił głową.
- O! Zapomniałbym. Zbiórkę macie na Piotrkowskiej. Codziennie spotykacie się wszyscy razem. Jest was pięć osób. Do roboty! – „Wygonił” nas z biura.
Poszłyśmy piechotą, bo Piotrkowska była parę przecznic dalej. Koło ławeczki Tuwima stało dwóch chłopaków. Jeden z nich akurat udawał, że całuje pana Tuwima w środek nosa. Był rudy, miał ostre rysy i chytre oczy. Ten drugi, który się z niego naśmiewał, miał miły wyraz twarzy i ciemne włosy. Patrycja, a raczej Laura wyprzedziła mnie nieco. Widocznie zależało jej na przejęciu inicjatywy. Nie miałam nic przeciwko.
- Elo chłopaki – zaczęła. – Co tam u was?
- Próbujemy uwieść pana Tuwima. Ale on ma chyba serce z kamienia. W ogóle nie zwraca na mnie uwagi. A przecież jestem taki piękny! – Za piękny to on nie był, przynajmniej moim skromnym zdaniem.
- Hejka! Nowe? – spytał ten drugi. – Ja jestem Misiek, a on to Pielucha.
- A po godzinach? – spytałam.
- Maciek i Kamil.
- A. A ja jestem Boguśka po godzinach Aneta, a to jest Laura, Patrycja.
- Cześć. Mimi przyjdzie zaraz. Ona zawsze się spóźnia. Musicie się do tego przyzwyczaić. Właśnie, dlatego przechrzciliśmy ją na Mimozę. W skrócie Mimi.
Później rozmawialiśmy o tym, do jakiej szkoły chodzimy, gdzie mieszkamy. Okazało się, że Rudy mieszka parę działek ode mnie! Dziwne, że go do tej pory nie spotkałam, ale okazało się też, że to maniak komputerowy, a chodzi do innego gimnazjum i do szkoły dojeżdża samochodem. Z resztą z mojej okolicy tylko ja chodzę do szkoły sportowej. Ale największe zaskoczenie spotkało mnie, gdy (z półgodzinnym opóźnieniem) dotarła do nas Mimi. Była to Kaśka. Dziewczyna z mojej klasy niczym specjalnym się niewyróżniająca. Zawsze chodzi za naszą wspaniałą piątką klasową, która chyba nawet jej nie zauważa.
- Hej! Aneta? Co ty tu robisz? – spytała zdziwiona.
- W tej chwili stoję i oddycham, a tak ogólnie to razem z Laurą rozpoczynam pracę.
- A spoko! To znaczy, fajnie! Aha, przepraszam za spóźnienie, ale musiałam…
- Ok., Ok – przerwał jej Misiek. – Przedstawiam wam Mimi, moją siostrę cioteczną. Muszę was jednak uprzedzić, że pewnej nocy przylecieli kosmici i wyssali jej mózg, więc jej inteligencja spadła na poziom bardzo bliski 0.
- Albo nawet na minusie – dorzucił Rudy.
- Baardzo zabawni jesteście, naprawdę. Ale fajnie, że wreszcie zatrudnili jakieś dziewczyny. To, co? Gdzie lecicie najpierw? – Zwróciła się do nas.
- Ja mam babkę na Wschodniej – odpowiedziała Laura.
- O, to ja przecznicę dalej! – Ucieszyła się Mimi. – Chodź już, bo mój pan Andrzej szczególnie nienawidzi spóźnialstwa.
 - Ciekawe – mruknął Rudy, kiedy odeszły. – A ty?
- Ja mam Bartoka blok 47 – odpowiedziałam.
- Hej, ja też! - wykrzyknął Misiek. Ucieszyłam się ze na pierwsza wizytę właśnie z nim.
- Ej, to nie fair! – zdenerwował się Pielucha. – Czemu wy wszyscy w parach, a ja sam mam zamiatać na Bałuty?
- Takie życie – śmiał się z niego Misiek. – Chodź – zwrócił się do mnie – 5-tka odjeżdża za trzy minuty. Masz swój bilet?
- Mam – powiedziałam sięgając do kieszeni po mój miesięczny karnet.
Poszliśmy wszyscy na przystanek. Pielucha nachmurzony zajął miejsce na ławeczce.
- A, przypomniało mi się – zagadałam do Miśka. – Mieliście nam opowiedzieć coś o naszych „podopiecznych”.
- Tak. A o kim konkretnie?
- Pierwszy, Piotr Lasecki.
- Oo. Piotruś? Biedne dziecko. Wychowywała go ciocia. Była kobietą z zasadami i bardzo stanowczą. Według mnie zrobiła z Piotrusia maszynę.
- Maszynę – zdziwiło mnie to porównanie.
- Wychowała go w przekonaniu, że dorośli i w ogóle starsi od niego mają zawsze rację. Jeśli spytasz go, dlaczego je, to odpowie, że ciocia kazała. Ale jego ciocia miała wypadek rok temu. No i się nie wylizała. Piotruś trafił do babci. Pani Henia nie wie, co z nim zrobić, bo leży cały dzień bez ruchu w łóżku, niepytany nie odezwie się, nawet nie jęknie, że go boli. Podobno nawet, gdy zabierało o pogotowie, nie płakał.
- A co się stało?
- Spadł z balkonu („Boże” westchnęłam) Z pierwszego piętra, więc nic strasznego się nie stało. W sensie przeżył, ale… Złamał sobie obydwie nogi. W tym jedno to było złamanie otwarte.
- Uuu – ciarki przeszły mi po plecach, kiedy to sobie wyobraziłam. Nadjechał nasz tramwaj. W środku było pełno ludzi.
- Cześć – pomachałam do Pieluchy.
- Pa – mruknął w odpowiedzi.
Wepchnęliśmy się jakoś do napchanego już pojazdu. Misiek wziął mój bilet i przecisnął się, żeby go skasować. Wrócił. Staliśmy bardzo blisko siebie. Tłum napierał na nas. Czułam się mocno skrępowana. On zdawał się niczego nie zauważać, ale dla mnie nie było to przyjemne. Ta chwila trwała bez końca. Na szczęście na następnym przystanku wysiadło sporo osób i zrobiło się luźniej.
- I co z nim teraz? – Wróciłam do naszej rozmowy, kiedy szliśmy już koło McDonalda na osiedlu Bartoka.
- Och, już w porządku. Gips zdjęli mu parę tygodni temu. Pani Henia zapewniła mu rehabilitację. Żadnych problemów finansowych nie mają. A pani Henia jest bardzo miła. I robi przepyszne kruche ciasteczka z marmoladą.
- Skąd wiesz? – zaśmiałam się.
- Przyniosła do biura, kiedy przyszła prosić o pomoc. No, to tutaj. Aha – dodał, kiedy wchodziliśmy do klatki schodowej – jakbyś skończyła pierwsza, to zaczekaj tu na mnie. Musimy odwiedzić jeszcze kogoś razem.
- Kogo?
- Panią Grażynkę. Na pewno ją polubisz!
- OK.
- No, ja tu zostaję. Piotruś mieszka piętro wyżej.
- Cześć i… dzięki.
- Nie ma za co. Aha i powodzenia, poplątania języka itd. – powiedział mrugając do mnie.
Odwrócił się i zadzwonił do nr 2. Wchodząc po schodach usłyszałam jeszcze Miśka i jakąś panią:
- Och, Misiu nareszcie jesteś. Pan Karolek już czeka. Wchodź, wchodź ugotowałam dziś pyszny gulasz
- O pani Aniu… - drzwi zamknęły się. Zostałam sama na klatce schodowej. Przede mną znajdował się nr 5. „To tutaj” pomyślałam. Odetchnęłam głęboko, żeby się uspokoić.


Ded. dla Sylwii, która w porę
upomniała się żeby jednak jedna 
z bohaterek nie była jej imienniczką
Mimi ;D 

Misiek

wtorek, 16 listopada 2010

6

Postanowiłam w końcu (5 rano) wstać po prawie bezsennej nocy. Uwielbiam to miłe oczekiwanie. Dzisiaj pierwszy dzień pracy, ale najpierw do szkoły.
Na razie zeszłam do kuchni i zjadłam gruszkę (tak nawiasem [w nawiasie;] to mam fioła na punkcie tych owoców, mogę je jeść zawsze i wszędzie). Dzbanek na wodę był pusty, więc postawiłam czajnik na gaz. Zachrobotał klucz; przyszedł tata.
- Oo. Gotujesz wodę Asiu? Zrób mi kawki – myślał, że to moja mama. – O! Aneta? Czemu tak wcześnie wstałaś? Coś cię boli?
- Nie. Po prostu nie mogę spać. Dwie łyżeczki?
- Tak. Co robisz po szkole?
- A o co chodzi?
- Załatwiłabyś mi papierki na poczcie?
- Mogę po drodze do pracy.
- Ty pracujesz?
- Od dzisiaj – powiedziałam stawiając przed nim parującą filiżankę kawy.

Kawałek pamiętnika

„Daniel wyjechał, a raczej wyleciał tego samego dnia wieczorem. Wysłałam mu e-maila. Odpisał natychmiast z samolotu. Teraz mam już dwóch przyjaciół. Jednego pod ręką, a drugiego kilkanaście tysięcy kilometrów stąd. Zdobyłam dwóch przyjaciół w dwa dni. Pomyśleć, że wystarczyło tylko wyściubić nos zza mury szkoły!”

Daniel ;)

czwartek, 11 listopada 2010

5

Na pływalni spotkałyśmy się przy kasie. Tuż za Patrycją ciągnął się wysoki, opalony brunet. Zmurowało mnie. Myślałam, że spędzę ten dzień tylko z Pati.
- Cześć! Przyprowadziłaś swojego chłopaka? – spytałam żartobliwym tonem, mrugając okiem.
- A nie, nie! Cześć kochana. To Daniel. Mój brat cioteczny.
- Aha. Aleś się opalił! Zatrzasnęli cię w solarium, czy co?
Facet już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale w słowo weszła mu natychmiast Patrycja, oczywiście:
- Co ty? To ty nie wiesz z kim masz do czynienia? – Tu zrobiła przesadnie „wzniosłą” minę i stanęła na palcach. – Toż to gość z serca Australii!
Nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem. Daniel uśmiechnął się pobłażliwie.
- Jaszne. Mogę się chyba sam przedstawić, true? – odezwał się wreszcie.
- A przedstawiaj się! – odpowiedziała mu Patrycja, chichocąc.
 - Hmm. Hej! Jestem Daniel. Mieszkam in Sydney, a this monstrum to moja cioteczna cousin.
- A mój polszki jeszt na pożomie puszczy aborygeńskiej – śmiała się z niego Patrycja. Daniel już miał się jej odgryźć, ale kasjerka zapytała nas, czy mamy zamiar wejść dzisiaj na basen, czy wolimy tak stać do jutra. Kupiliśmy bilety i rozdzieliliśmy się – Daniel poszedł do męskiej szatni.
- No i jak? – spytała Patrycja.
- Co jak?
- No, Daniel. Jak ci się podoba?
- Bdmwdm – byłam w trakcie zdejmowania bluzki.
- Hm?
- No, normalny, a jaki ma być? Musisz mu tak cały czas docinać?
- Musieć, nie muszę, ale uwielbiam się z nim kłócić. Jeszcze ten jego polski! Hi hi! Przy nim to dopiero można się uśmiać. O! Ale masz fajny kostium!
Dalszą część czasu przeznaczonego na przebranie się i prysznic w szatni spędziłyśmy na przekomarzaniu się, kto ma ładniejszy kostium i gdzie, która swój kupiła.
Na basenach mało gadaliśmy, za to ścigaliśmy się we trójkę. To były naprawdę wyrównane pojedynki. Wszyscy jesteśmy najlepsi na basenie w swoich szkołach. Ale w pewnym momencie Patrycja zobaczyła koleżankę ze swojej klasy i poprosiła nas o pozwolenie na pójście do niej i spytanie się o pewną bardzo ważną rzecz. Zgodziliśmy się, w rezultacie czego Patrycja zniknęła na pół godziny. Zostaliśmy sami. Ja i Daniel. Od razu zaczęłam się czuć nieswojo, jak zawsze przy chłopaku.
- Nareszcie spokój – odetchnął Daniel i zaczął płynąć powoli na plecach. – Z nią czasami nie da się wytrzymać, mówię ci – zwracał się wyraźnie do mnie, więc ruszyłam za nim żabką. – Ale nie ma co. Lepszej, wierniejszej przyjaciółki od niej nie znajdziesz. Jeśli oznajmisz jej kiedyś, że jest twoją najlepszą przyjaciółką, już się od niej nie uwolnisz.
Tu stanął; skończył się basen.
- Przyklei się do ciebie jak super glue – tu ścisnął mocno moje ramiona – i za nic nie puści.
- T-to znaczy? – próbowałam ukryć zakłopotanie tym, że tak mnie trzymał.
- Nie pozwoli żebyś kiedykolwiek została sama. Jak już będziesz starą, trzęsącą się staruszką, która próbuje zapalić gaz pod czajnikiem na herbatkę, ona będzie się trzęsła obok w poszukiwaniu odpowiedniej herbatki.
- Niezłee porównanie – uśmiechnęłam się – chyba już wiedziałam, o co mu chodzi. I rzeczywiście. Po chwili bez żadnego ostrzeżenia spiął mięśnie, podniósł mnie i wrzucił do wody. Później było już tylko popychanie, chlapanie i dużo zabawy podczas której zyskałam drugiego przyjaciela. Daniel idealnie mówi po polsku, ale ukrywa to przed Patrycją, żeby (nie mogłam w to uwierzyć) „miała aię z czego nabijać”. Oni bardzo się lubią. Pewnie przeszkadza im fakt, że są rodziną.
Później poszliśmy razem (już z Pati) na pizzę. A potem, nie pamiętam dokładnie, jak to było, ale w pamięci utkwił mi moment, w którym Patrycja została w tyle, wiążąc buta.
- To gdzie ty właściwie mieszkasz? – spytałam.
- W Sydney – odpowiedział wciskając mi w rękę kartkę. Z adresem e-mail i telefonem – zagranicznym.

Ten rozdział dedykuję Anecie i Laurze
Bez których bohaterowie tej opowieści
Nie mieliby tak barwnych charakterów
An i Lu - moje muzy ;D

wtorek, 9 listopada 2010

4

Usiadłam na krzesełku w poczekalni. Obok mnie siedziało już kilka osób. Czułam miłe podniecenie. Naprzeciwko mnie na krześle bujała się ładna brunetka. Posłałam jej przyjacielski uśmiech. Odwzajemniła moje spojrzenie i usiadła szybko obok mnie. Wyszczerzyłam się jeszcze bardziej na myśl, że będziemy może kiedyś koleżankami „po fachu”.
- Hej, jestem Patrycja. A ty? – zaczęła rozmowę.
- Aneta.
- Wiesz, podobno mamy pracować pod pseudonimami. Ja już swój obmyśliłam. Co myślisz o Laurze? Ja osobiście uwielbiam to imię.
 - Rzeczywiście bardzo ładne. Cóż, kiedyś pisałam wiersze i podpisywałam je Bogusia, Boguśka…
- Hmm. Pomysłowe. I myślę, że odpowiednie. Wiesz, słyszałam, że są bardzo wybredni. Ale chyba mają rację. Taka osoba to nie może być byle, kto…
- Emm? Jesteś bardzo pewna siebie.
- Oj, przepraszam. Chodziło mi o takich, którzy przychodzą tu dla zabawy albo dla pieniędzy. Miałam na myśli na przykład tego pacana, co siedzi tam przy drzwiach z tą słodziutką laleczką na kolanach. Mówię ci, aż mi się rzygać chce, jak patrzę czasem na takie dziewczyny. Co one ze sobą robią…♠ A wiesz słyszałam też… - Patrycja nawijała bez końca. Polubiłam ją. Była naprawdę sympatyczna. W jej towarzystwie nie trzeba martwić się o temat do rozmowy. Wystarczyło rzucić hasło typu „muzyka hip-hop”, a dziewczyna gadała i gadała bez końca. Tak minęła nam godzina oczekiwania na naszą kolej.
Wreszcie zostałyśmy w poczekalni same. Czułam nieprzyjemne ssanie w żołądku, po ciele przechodził mi dziwny dreszcz. „Czego tak się denerwujesz idiotko?” pomyślałam. „Aż tak ci zależy?” Ale im bardziej próbowałam się uspokoić tym większe zdenerwowanie czułam. Z pokoju wyszedł szybkim krokiem chłopak spod drzwi. Wyglądał na nieźle wkurzonego. Spojrzałam pytająco na Patrycję. Pokazała mi głową, żebym weszła pierwsza. Wzięłam głęboki wdech i przeszłam przez korytarzyk.
- Dź-dzień dobry – wyjąkałam.
- Och! – Za małym biurkiem siedział zmęczony facet w białej koszuli, który przywitał mnie zrezygnowanym głosem. – Dzień dobry. Dużo tam jeszcze osób?
- Nie, jeszcze tylko moja koleżanka – odpowiedziałam. – A co? Ciężki dzień, prawda? – zaryzykowałam.
- A żeby panienka wiedziała, że ciężki. A wiesz…, mogłabyś przyprowadzić tę twoją koleżankę? Chciałbym już skończyć i iść do domu.
- Oczywiście.
Po chwili siedziałyśmy we dwie koło biurka, a pan wyciągnął swoje kartki. Zadawał nam pytania, jak zachowałybyśmy się w różnych sytuacjach. Nawijała głównie Patrycja, a ja wtrącałam żartobliwe uwagi i komentarze. Starałam się cały czas uśmiechać; podobno to potrafi zdziałać cuda.
 - A co byście zrobiły lub powiedziały komuś, kto właśnie dowiedział się, że stracił kogoś bliskiego?
 - Hmm… - Patrycja na chwilę umilkła. – Myślę, że na pewno nie powinno się dużo mówić… I mmoże…
 - A ty? – Facet zwrócił się do mnie.
 - Ja? No, nie wiem, ale na pewno nie próbowałabym za wszelką cenę go pocieszyć. Myślę, że w takiej sytuacji najlepszym rozwiązaniem byłoby milczenie, ale w taki sposób, żeby ten ktoś poczuł, że ktoś przy nim jest, współczuje mu i chce pomóc…
 - A jak według ciebie miałoby to wyglądać?
 - Cóż. Jeśli byłaby to bliższa mi osoba, to usiadłabym koło niego i ścisnęłabym go za rękę albo po prostu przytuliłabym go. No, jeśli byłby to ktoś jeszcze niezbyt dobrze znany, to tak, nomm… Może zaproponowałabym herbaty i piłabym razem z nim, ale… no nie wiem. To chyba zależałoby od tego, kto by to był.
- Hmm… Ciekawe. To chyba wszystko.
- I co? Czy…? – spytała szybko Pati.
- Cóż, myślę, że nikt nie będzie miał mi za złe, jeśli zatrudnię w naszej firmie dwie urocze dziewczyny. Jeżeli wy się nie nadajecie, to trzeba chyba zamykać interes – po raz pierwszy uśmiechnął się. Rozradowane spojrzałyśmy po sobie. – To w poniedziałek o 14.00. Dostaniecie instrukcje. A jak będziecie wychodzić to zdejmijcie ogłoszenie z drzwi wejściowych. Mamy już pełny skład.
 - Dobrze. Dziękujemy i do widzenia.
- Miłego popołudnia – dorzuciłam.
Wyszłyśmy na korytarz, zdjęłyśmy ogłoszenie o pracę i wyrzuciłyśmy je do kosza. Stałyśmy przez chwilę na chodniku patrząc na siebie, aż wybuchnęłyśmy niekontrolowanym śmiechem. Nie mogłam się powstrzymać, rechotałam jak głupia, aż ludzie się oglądali.
- No, to jesteśmy wolontariuszami! – ucieszyłam się.
- No. A właściwie gdzie mieszkasz?
- Ja? Na Pomorskiej.
- Gdzie? To chyba nie w centrum?
- Nie, to od Nowosolnej. Na obrzeżach.
- Aaa. Dojeżdżasz pewnie daleko do szkoły.
- Troszeczkę.
- Ale wiesz co? Jak jedziesz na Nowosolną, to w moim kierunku. Jedziesz 10?
- Mhm.
 - No to chodź.
Wracałyśmy razem. Po drodze okazało się, że nasi dziadkowie mieszkają niedaleko siebie, koło ZOO. Nawet umówiłyśmy się na Falę. Ja po prostu kocham ten aquapark, a najbardziej sztuczną falę i dwie ekstra długie, kręte zjeżdżalnie. A pierwszy raz miałabym iść tam z przyjaciółką. Tak, sama już bezwiednie nazywałam Patrycję swoją przyjaciółką. W końcu nią była! Czułam to już po paru godzinach znajomości. Była moją najlepszą przyjaciółką. Do tego po fachu!!!


Ten rozdział dedykuję Natalii, która wiernie ocenia moje wypociny
I ocenia je uczciwie. Chodzi za mną prosząc mnie, żebym pisała
Dalej. To dzięki niej mogę obiecać, że ten blog będzie się jeszcze
Trochę ciąąągnął. :D Dzięki Natka!!!

Patrycja - nowa bohaterka

poniedziałek, 8 listopada 2010

3

- Dzisiaj mam dla was coś specjalnego! – pani od WDŻ uśmiechnęła się wesoło, trzymając w ręku plik kolorowych ulotek.
- Łaaał! Papier – szepnął Paweł do Krzyśka w ławce za mną. „Bardzo śmieszne” pomyślałam. Pani rozdawała po kilka ulotek. Były na nich... ogłoszenia o pracę!
- Proszę pani, co to ma być!? – rozległy się okrzyki zdumienia.
- A są ogłoszenia na śmieciarza? – zarechotał Adrian.
- Nie, nie sądzę, żeby były.
- A na hasacza?
- Co?!
Klasa ryknęła śmiechem. Spojrzałam na swoje ulotki. Były ogłoszenia np. na sprzątanie w sklepiku piekarni, wolontariusza w schronisku lub stanowisko na myjce samochodowej. Trafiłam też na jedno, odmienne od reszty. Ulotka była najmniejsza za wszystkich napisana bordową czcionką na kremowym papierze. „Poszukujemy młodych, pełnych energii, ale także wrażliwych i taktownych osób do pracy w fundacji „Podaruj nowe życie”- Fundacji wspomagającej osoby po wypadkach, udarach, w trakcie ciężkich chorób” Zaciekawiło mnie to. „Ciekawe jak taka praca mogłaby wyglądać?” pomyślałam.
- A teraz wasze zadanie – oznajmiła pani. – Macie wybrać sobie jedną z propozycji i popracować na wybranym stanowisku przez przynajmniej miesiąc – do pierwszej wypłaty. W tym czasie nie będziecie mieć lekcji WDŻ. W każdej z tych prac możecie otrzymać godziny popołudniowe – pani uśmiechnęła się zadowolona, a widząc niezbyt ucieszone miny kolegów dodała surowo – Przecież wy już macie po 15 lat! Czy perspektywa ułożenia paru książek na półce lub zamiecenie podłogi tak was przeraża? Przecież wam za to jeszcze zapłacą!!!
,,Ja już wybrałam" ucieszyłam się. Postanowiłam pójść do fundacji jeszcze dziś.

Nasza główna bohaterka - Aneta

niedziela, 7 listopada 2010

2

Rodzice skończyli się kłócić. Rozmawiali (trochę sztywno) o tym, „co słychać w pracy”. Pomyślałam, że jakoś to będzie. Chyba zauważyli, że jestem dzisiaj w lepszy humorze niż ostatnio. I dobrze. O to właśnie chodzi. Oni też uśmiechnęli się i zaczęli z ożywieniem rozprawiać o remoncie kuchni. To podniosło mnie na duchu. Dawno nie odnosili się do siebie tak życzliwie. Zaczynam, jak to ujął ksiądz Eryk, emanować radością? Nie wiedziałam, że to tak szybko.
Ale jutro do szkoły. Tam już może nie być tak łatwo.

1

W domu przywitała mnie woń spalenizny i odgłosy awantury. Westchnęłam. Nie chciało mi się wchodzić na górę. Ale musiałam.
- Ty idiotko! Mogłaś spalić cały dom! Ciebie w domu samej nie można... – darł się ojciec.
- Zamknij się porąbańcu – przerwała mu mama. – Zejdź ze mnie w końcu! Ty tylko drzeć się potrafisz furiacie skończony! Odwal się! Idź sobie do tej twojej piwnicy narąb se drewna, nażryj się ogórków, nie wiem. Po prostu zostaw mnie w spokoju!!!
Na szczęście rodzice byli tak zajęci kłótnią, że nawet nie zauważyli, jak weszłam do domu. Ostrożnie przeszłam do kuchni, złapałam jabłko i przeniosłam się do mojego pokoju.
Wrócił mi dobry humor. Zaczęłam słuchać muzyki i nucić. Weszłam Młoda.
- Co robisz – spytała z rozdrażnieniem.
- Nucę.
- To przestań. Już wolę słuchać jakichś ułomów w piosenkach dla maluchów niż tych twoich jęków.
- Nie ma sprawy, siostrzyczko – uśmiechnęłam się do niej i z zadowoleniem patrzyłam na jej osłupiałą twarz z wymalowanym na niej zdumieniem. Uśmiechnęłam się jeszcz szerzej i wzięłam do lekcji.

sobota, 6 listopada 2010

Wstępik

I po wszystkim. Wyszłam z plebani i usiadłam na ławeczce pod wierzbą płaczącą. Zastanowiłam się chwilę. Ksiądz Eryk miał rację. Co z tego, że każdy uważa mnie za dziwną? Co z tego, że rodzice mają do mnie tylko wieczne pretensje? Co z tego, że nie mam takich „najlepsiejszych” przyjaciół jak inni? Co z tego, że mam inne ubrania, słucham innej muzyki, nie lubię niektórych żartów. Co z tego, że ludzie mówią mi, że jestem nudna, gdy po prostu chcę postępować rozsądnie? Co z tego?! No właśnie! Nic. Już nic, bo...
-... „do wyższych rzeczy jestem stworzona” – wyszeptałam. – Dziękuję! – wydarłam się na cały głos, aż kilka osób obejrzało się na mnie ze zgorszeniem. Ale to już mnie nie obchodziło. Już nie. Niech sobie myślą, co chcą. Mnie to nie obchodzi. Zza firanki w oknie plebani wyjrzała uśmiechnięta twarz księdza. „Jesteś piękna, mądra, miłą i idealna”. Roześmiałam  się. „Szkoda, że tylko w oczach Boga” pomyślałam. Ale co tam. Niech będzie, że to prawda. :D